KAŻDY KIJ MA DWA KOŃCE

Większość ludzi w niedzielę nie pracuje, dzięki czemu może ten dzień wykorzystać na to, na co w tygodniu nie ma zbyt dużo czasu, choćby na spędzenie czasu z rodziną, odwiedzenie kogoś bliskiego, czy zakupy. O ile jednak rodzina czy przyjaciele zazwyczaj cieszą się z możliwości spotkania z nami tego dnia, o tyle w przypadku niedzielnych zakupów druga strona medalu nie wygląda już tak wesoło.

Przekonałem się o tym osobiście, kiedy kilka miesięcy po naszym ślubie, moja żona, po dwóch miesiącach poszukiwania zatrudnienia znalazła pracę w aptece. Apteka ta zlokalizowana była w galerii handlowej i tak jak wszystkie sklepy w tej galerii była otwarta również w niedzielę, od godziny 10 rano do 20 wieczorem. Z uwagi na powyższe godziny pracy moja żona musiała każdego miesiąca spędzać dwie, a czasem nawet trzy niedziele, stojąc przez 10 godzin za kasą i obsługując osoby robiące w tym dniu zakupy. Co ważne, apteka w której pracowała moja żona nie była wcale otwarta w niedzielę po to, by chorzy ludzie mieli w ten świąteczny dzień dostęp do leków ratujących życie (funkcję tę w każdym mieście spełnia specjalnie wyznaczona na każdy dzień apteka dyżurująca). Było wręcz przeciwnie – ludzie przychodzący w niedzielę do tej apteki bardzo rzadko kupowali leki przepisane im przez lekarzy. W koszykach klientów można było za to znaleźć mnóstwo różnego rodzaju kosmetyków, szamponów, kremów ujędrniających i innych tym podobnych „pilnych” produktów. Te niedzielne zakupy cieszyły się niezwykła popularnością – niedzielna kolejka przy kasie była zazwyczaj trzy razy dłuższa, a niedzielny utarg pięć razy większy od utargu uzyskiwanego w zwykły dzień tygodnia. Nie ma się zatem co dziwić, że skoro ludzie chcieli w niedzielę zostawiać pieniądze w galerii handlowej, to właściciele położonych tam sklepów tylko zacierali ręce i wymuszali na swoich pracownikach, aby ci spędzali niedziele obsługując klientów robiących w ten dzień zakupy.

A jak wówczas wyglądało nasze rodzinne spędzanie niedzieli? Ano właściwie w ogóle nie wyglądało. Na niedzielną mszę świętą żona chodziła najczęściej w sobotę wieczorem. W niedzielę wstawała, jadła śniadanie, wychodziła z domu i nie było jej aż do wieczora, kiedy to o godzinie dwudziestej zachodziłem po nią do galerii, by móc spędzić z nią choć chwilę czasu dłużej. A tego wspólnego czasu, pomimo iż byliśmy małżeństwem nie mieliśmy dla siebie zbyt dużo. W ciągu tygodnia pracowałem zawodowo, a w weekendy kiedy mógłbym spędzić  więcej czasu z  moją żoną ona pracowała. W ciągu miesiąca mieliśmy może zatem ze 3 wspólne wolne dni.

Od tego momentu minęły trzy lata. Obecnie mamy dwójkę małych dzieci, którymi żona opiekuje się w domu. Ja w tygodniu pracuję zawodowo, a w soboty dokształcam się. Niedziela jest naszym ulubionym, a przy tym jedynym dniem w tygodniu, który możemy spędzić razem. Bardzo się z tego dnia cieszymy i staramy się go dobrze wykorzystać. Zazwyczaj najpierw idziemy wszyscy razem do kościoła, a potem odwiedzamy naszą rodzinę, zapraszamy kogoś do siebie, lub robimy sobie jakąś ciekawą wspólną wycieczkę. Nie zajmujemy się nigdy w niedzielę pracą zawodową (na to jest cały tydzień), nauką (nawet wtedy gdy w poniedziałek jest egzamin), staramy się unikać dłuższych podróży, czy innych męczących czynności. Staramy się aby ten jeden w tygodniu dzień był w całości poświęcony Panu Bogu i ludziom. Chcielibyśmy przy tym by także inni mogli w tym dniu cieszyć się obecnością swoich najbliższych, dlatego już od ponad trzech lat żadne z nas nie było na zakupach w niedzielę. W końcu zmienianie świata trzeba zawsze zacząć od siebie.

Martyna i Tomek

Możesz również polubić…